Jeszcze o medycynie…

Chory pacjent lub straszy pacjent ma w sobie zwitek niepokoju, jest podszyty strachem, bo przecież idzie o jego być albo nie być. Tymczasem lekarze często traktują pacjentów z poważnymi schorzeniami jak zwykłych grypowiczów. Rzucą w powietrze zalecenia, wypiszą skierowanie i ruszaj obywatelu w świat, a pacjent przecież ma dwoistą naturę i oprócz somy ma jeszcze psyche, które mu w czasie poważniejszych chorób najzwyczajniej siada. Po krótkim pobycie mojego Taty w szpitalu profesor oznajmij Tacie i nam wszystkim, jakeśmy przed nim stali, że w ciągu roku tata umrze. Nie mylił się, fachura z niego był zatem nie lada. Na tym rola profesora się skończyła, bo medycyna na takie przypadki nie zna rozwiązania i pozostaje tylko czekać. Idiotyczne wydało mi się czekanie w bezruchu, a więc po zapoznaniu się z prognoza terminową ruszyłam w świat.

Obłożyłam się mądrymi książkami, żeby wyczytać cym się tą żabę je. Wszystkie wiadomości jakie znajdowałam przynosiłam ojcu w zębach i kazałam czytać wskazując paluchem, gdzie widać światełko w tunelu. Mowa oczywiście nie o TYM tunelu i nie o TYM światełku:).

Dogrzebaliśmy się z tata do informacji, że pomóc mogą ziółka. Jako, że medycyna nie miała pomysłu zmusiłam tatę do wizyty u dość oryginalnego zioło-maga, który poszperał w zakamarkach swojej zapuszczonej chałupy i rzucił w ojca reklamówką zmiotków z ostatniego lata. Diabli wiedzą co tam było, ale zapewniało tacie popołudniowe drzemki i witalność 40-latka.

Jako, że choroba była śmiertelna razu pewnego tacie zrobiły się nogi jak balony i wyglądało na to, że nie wyjdą już nigdy ze spodni bez pomocy nożyczek. Zaproszony na wizytę lekarz pogotowia stwierdził, że nerki przestały pracować, a tata wie przecież na co jest chory i że to będzie początek końca. Tonący brzytwy się chwyta no to się chwyciliśmy. wykonałam łańcuszek telefonów i ostatni z nich był do koleżanki, która zaproponowała swojego bioenergoterapeutę. W sprawach ostatecznych nie ma co wydziwiać. Zadzwoniłam do faceta mimo tego, że było po 23.00 i obiecał przyjść skoro świt. Rzeczywiście był o 7.00 rano. Po wizycie tacie nerki odpuściły. Być może nie z powodu cudownej mocy a z innych powodów, ale kolejne wizyty zamówiliśmy i dzień w dzień czarodziej przychodził, a tata pozbywał się wody. W końcu stanął na nogi i dalej brykał jak młody źrebak. Załatwiał swoje sprawy pracował, udzielał się towarzysko. Oczywiście do czasu..., bo profesor miał racje niemal co od miesiąca. Za to nie miał już potem nic do roboty i zostawił tatę i nas samopas. W końcu to nie kaznodzieja, a lekarz. Jako, że tacie do kaznodziei naonczas:) było nie po drodze to pojawił się świeżo upieczony doktór, który postanowił towarzyszyć tacie do końca. Odwiedzał tatę w domu co tydzień, spokojnie wysłuchiwał raportu ze stanu zdrowia, wczytywał się w i tak nic nieznaczące pomiary ciśnień i pulsu i skrzętnie notował jakie nowe zioła czy terapie znaleźliśmy i stosujemy.

Niczego nie obśmiał, nie wydziwiał, a po prostu czytał , słuchał, sam szperał w sieci i w literaturze i był. Wszyscy wiedzieliśmy, że nic nie pomoże, ale sam fakt, że znajdował czas i kręcił się koło taty dawał poczucie, że może nie wszystko stracone. Może powinna powstać oddzielna specjalizacja lekarzy, których zadaniem jest tylko odprowadzanie ludzi, towarzyszenie.

Nie mam pojęcia czemu tak się dzieje, ale na styku lekarz pacjent często zgrzyta. Pacjent występuje w roli petenta ściskającego czapkę na podołku i z niepokojem wpatruje się w swoją wyrocznię marząc by ta miała dobry humor i była wylewna. A lekarz? Ano lekarz jest tym ważnym, a nie tym opłacanym przez pacjenta. Niczym udzielna księżna dzieli czas między pacjentów, ale rzadko kiedy wczuwa się w ich bolączki, lęki, wsłuchuje nie tylko w szmer w płucach, ale i opowieści o tym co pacjent czuje i co mu się wydaje.

Pacjent bywa światły i oczytany, a więc po głowie łażą mu różne wątpliwości i pytania, ale jak tu rozmawiać z wielkim guru w białym kitlu, który rzadko pojawia się na horyzoncie i głównie zajmuje się wklepywaniem do komputera danych i sprawdzaniem czy dokumentacja w porządku. Weźmy zwykły dzień pacjenta w szpitalu. Rano krew, mocz lub nic, potem obchód i zapowiedź badania za 3 dni i to by było na tyle. Bywa, że obchód = zdawkowe i rzucone w progu "Wszystko w porządku?"

Naturalnie upraszczam, bo są przecież ludzie zaplątani w kable i monitory, którzy dzięki pobytowi w szpitalu mogą trwać i wracać do zdrowia, a lekarze czuwają nad nimi i wyciągają ich na prostą.

Jedna pani czeka na przeszczep serca, z roku na rok gorzej. Jasne, że się boi, martwi i chciałaby gadać tylko o tym. Kiedy w końcu dostąpiła zaszczytu pobytu przez 4 tygodnie w specjalistycznej klinice miała nadzieję na bliższe dane, jak długa kolejka i co dalej. Niestety skończyło się na odwodnieniu, a co do przeszczepu to normalnie w kolejce za 3 miesiące będzie wizyta i się zobaczy co dalej. Niby rozsądnie, bo nie powinno być równych i równiejszych, ale jak człowiek już 4 tygodnie zalega to może by można zrobić przy okazji badania i oszczędzić NFZ kolejnych tygodni w szpitalu.

Byłam świadkiem, jak pacjentka pytała , dlaczego nie można teraz wykonać badań. Odpowiedź pani doktor w przeźroczystej bluzeczce z gołym pępkiem na wierzchu brzmiała: bo nie ma miejsc na badania. Wszystko lotem błyskawicy. Na zgłoszenie, że pacjentka ma krwotoki z nosa i prosiłaby o konsultacje laryngologiczną, pani dr rzekła, że sama może powiedzieć co dolega i nie ma potrzeby konsultacji. Jednak w końcu ugięła się i dokonano i po kilku minutach wypalono źródło krwotoków. Nie wiem o co biega, ale na pewno nie zawsze o komfort pacjenta ,a często o pieniądze i to granda! Inna pani doktor nie boi sie badań i jak coś się [pojawia na horyzoncie to od razu działa. Gorączka, proszę bardzo badania krwi. Krwotok z jelit, natychmiast gastroskopia. Duszności? Echo i rtg. Można? Najwidoczniej można, ale trzeba chcieć.

Pamiętnik Kunegundy

kunegunda:)