Kłopoty z prezentami

Kłopoty z prezentami.
W świecie, w którym szynkę, pomarańcze banany jada się świątek, piątek i niedziela, nie jest łatwo kupić prezent. No chyba, że młodej parze na dorobku toster, czajnik, deskę do prasowania i garnki, ale też można trafić jak kulą w płot. Z czasem obrastamy dobrami i pytani o to co chcielibyśmy dostać na prezent  sami nie mamy pomysłu. No bo co jeszcze jeden bibelot do serwantki?:) Wczasy w SPA? Nikt nie udźwignie tego wydatku, chyba, że jakaś rodzinna zrzuta:).
Wszystko teoretycznie już mamy, a nawet z naddatkiem:), bo chomikujemy prezenty, które dostajemy, a których nie wypada oddać. Jednak sam gest dawania jest baaaardzo miły i fakt , że ktoś się stara, myśli pamięta.
Dobrym pomysłem na prezent jest rękodzieło. Trzeba tylko wziąć pod uwagę własne zdolności manualne:), bo może być wtopa. Zawsze kiedy dostawałam prezent, który wyszedł spod ręki obdarowującego byłam wzruszona, że komuś chciało się poświęcić czas i energię. Może być bzdet, wydziergany szalik, pomalowana własnoręcznie bombka (pozdrawiam Zochę obdarowywaną przeze mnie co roku kolejnymi owocami mojej pracy:) ),a nawet domowego chowu konfitury. Kiedy dostałam zestaw małych słoiczków z dżemem cytrynowym , pomarańczowym i śliwkowym byłam wzruszona nie tylko smażeniem, ale i uroczo ozdobionymi słoiczkami. Mała rzecz, a cieszy bardziej niż  kosmetyki, cieszy i sie pamięta!:).
Przy zakupie prezentów nie idzie wcale o kasę, a o  to czy się skupiamy przy wyborze, czy bierzemy pod uwagę co kto lubi, czego mu trzeba czy co go bawi, a na co go akurat nie stać. Ja np. uwielbiam wszystko co przeźroczysto-kolorowe, a najbardziej mleczne transparentne. I wcale nie  cieszy mnie tak zestaw do pichcenia (choć tak na wagę to jest pokaźny prezent)  jak różowa szklana bombka (wagi motylkowej), bo wiem, że najzwyczajniej w świecie ktoś sie przyłożył głową i sercem, a nie kasą.
Kilka razy do roku mam ten sam problem z bliskimi, którzy twierdzą, że już wszystko mają! No trudno, żeby nie mieli większości rzeczy, bo już trochę drepczą po tym świecie W związku z katuszami jakie przechodzę szukając prezentów. z czasem doszłam do wniosku, że nie tyle sztuką jest kupić/zrobić prezent, ale przede wszystkim chcieć go dostać:).
Oczywiście takie odżegnywanie się od prezentów ma też swoje pozytywne strony, bo człowiek główkuję co by tu zrobić i na ogół są to wysiłki intelektualne bardzo owocne.. Owocem takich poszukiwań w głowie jest drzewo migdałowca dla mamy. Prezent dość długoterminowy, bo ma go pod nosem i co wiosna przypomina jej o urodzinach. Zdarzyło mi się  tez kamuflować ze znajomymi na parkingu za samochodami, żeby zobaczyć zdziwioną minę innej jubilatki, gdy ta wyjdzie z pracy i zobaczy wiecheć kwiatów zatknięty za wycieraczkę. Spędziliśmy tak w kucki jakieś pół godziny pilnując, żeby nam jakiś przechodzień nie gwizdnął bukietu.
Im dłużej kogoś znamy tym bardziej skraca nam się lista możliwych prezentów. Z czasem okazuje się, że wszystko już było grane i nie wiadomo czy medal grawerować czy kwiatami tylko sypać.  I tak zastanowiłam się co by  mogło sprawić radość mamie na 75 urodziny.  Wymyśliłam, że zaproszę w dniu urodzin jej znajomych, przyjaciół, z którymi na ogół spotyka się pojedynczo, a których będzie jej miło zobaczyć hurtem:). i  znienacka.
Kilka dni chyłkiem, cichcem znosiłam krzesła do mojego mieszkania (mam mieszkała vis a vis  i mogło ją zdziwić, że pod osłoną nocy tacham gabaryty:). Lista gości zamknęła się w jakiś 20  osobach. Zamówiłam torty, pojechałam na giełdę po ogromniasty bukiet róż, no i non stop wisiałam na telefonie upewniając się czy aby wszyscy się stawią. Ustaliliśmy, że zachowają cisze i właściwe konspiracyjne odstępy w przybywaniu:).  Wszyscy wcisnęli się w kącik i siedzieli jak trusie, a ja poleciałam po mamę oznajmiając, ze zgodnie z jej odwiecznym życzeniem prezentów nie będzie, ale przynajmniej niech przyjdzie na herbatę. No i przyszła... Mało nie zemdlała jak zobaczyła wszystkich. Płakała ze wzruszenia, że wszyscy się stawili. Obawiałam się o jej serce czy wytrzyma, bo szok był ogromny i nijak nie mogła ochłonąć. Było warto! Tym bardziej, że serce zniosło emocje dzielnie:).
Wszystkiego tego bym nie zorganizowała gdyby nie pomoc moich przyjaciółek, które mi dzielnie sekundowały i to tu to tam zawiozły, krzesła taszczyły i pomagały w przygotowaniach jak tylko mogły. Właściwie ten prezent był obosieczny:), bo i ja się cieszyłam jak dzieciak, że mogłam sprawić taką radość i  niespodziankę.
Oddzielny problem to nietrafione prezenty, które pewnie każdy gdzieś kamufluje w piwnicy czy na dnie szafy. Pół biedy jak to prezent, który da się niepostrzeżenie usunąć. Gorzej jeśli to jakiś bibelot lub obraz, który winien  znaleźć swoje miejsce u obdarowanego w salonie. Teoretycznie można by podać taki prezent dalej, ale co robić gdy darczyńca po roku zapyta jak nam się sprawuje ten nóż elektryczny lub zechce nas w końcu zobaczyć w nowym sweterku:)
kunegunda :)
W świecie, w którym szynkę, pomarańcze banany jada się świątek, piątek i niedziela, nie jest łatwo kupić prezent. No chyba, że młodej parze na dorobku toster, czajnik, deskę do prasowania i garnki, ale też można trafić jak kulą w płot. Z czasem obrastamy dobrami i pytani o to co chcielibyśmy dostać na prezent  sami nie mamy pomysłu. No bo co jeszcze jeden bibelot do serwantki?:) Wczasy w SPA? Nikt nie udźwignie tego wydatku, chyba, że jakaś rodzinna zrzuta:). Wszystko teoretycznie już mamy, a nawet z naddatkiem:), bo chomikujemy prezenty, które dostajemy, a których nie wypada oddać. Jednak sam gest dawania jest baaaardzo miły i fakt , że ktoś się stara, myśli pamięta.Dobrym pomysłem na prezent jest rękodzieło. Trzeba tylko wziąć pod uwagę własne zdolności manualne:), bo może być wtopa.
Zawsze kiedy dostawałam prezent, który wyszedł spod ręki obdarowującego byłam wzruszona, że komuś chciało się poświęcić czas i energię. Może być bzdet, wydziergany szalik, pomalowana własnoręcznie bombka (pozdrawiam Zochę obdarowywaną przeze mnie co roku kolejnymi owocami mojej pracy:) ),a nawet domowego chowu konfitury. Kiedy dostałam zestaw małych słoiczków z dżemem cytrynowym , pomarańczowym i śliwkowym byłam wzruszona nie tylko smażeniem, ale i uroczo ozdobionymi słoiczkami. Mała rzecz, a cieszy bardziej niż  kosmetyki, cieszy i sie pamięta!:).
Przy zakupie prezentów nie idzie wcale o kasę, a o  to czy się skupiamy przy wyborze, czy bierzemy pod uwagę co kto lubi, czego mu trzeba czy co go bawi, a na co go akurat nie stać. Ja np. uwielbiam wszystko co przeźroczysto-kolorowe, a najbardziej mleczne transparentne. I wcale nie  cieszy mnie tak zestaw do pichcenia (choć tak na wagę to jest pokaźny prezent)  jak różowa szklana bombka (wagi motylkowej), bo wiem, że najzwyczajniej w świecie ktoś sie przyłożył głową i sercem, a nie kasą.
Kilka razy do roku mam ten sam problem z bliskimi, którzy twierdzą, że już wszystko mają! No trudno, żeby nie mieli większości rzeczy, bo już trochę drepczą po tym świecie W związku z katuszami jakie przechodzę szukając prezentów. z czasem doszłam do wniosku, że nie tyle sztuką jest kupić/zrobić prezent, ale przede wszystkim chcieć go dostać:).
Oczywiście takie odżegnywanie się od prezentów ma też swoje pozytywne strony, bo człowiek główkuję co by tu zrobić i na ogół są to wysiłki intelektualne bardzo owocne.. Owocem takich poszukiwań w głowie jest drzewo migdałowca dla mamy. Prezent dość długoterminowy, bo ma go pod nosem i co wiosna przypomina jej o urodzinach. Zdarzyło mi się  tez kamuflować ze znajomymi na parkingu za samochodami, żeby zobaczyć zdziwioną minę innej jubilatki, gdy ta wyjdzie z pracy i zobaczy wiecheć kwiatów zatknięty za wycieraczkę. Spędziliśmy tak w kucki jakieś pół godziny pilnując, żeby nam jakiś przechodzień nie gwizdnął bukietu.
Im dłużej kogoś znamy tym bardziej skraca nam się lista możliwych prezentów. Z czasem okazuje się, że wszystko już było grane i nie wiadomo czy medal grawerować czy kwiatami tylko sypać.  I tak zastanowiłam się co by  mogło sprawić radość mamie na 75 urodziny.  Wymyśliłam, że zaproszę w dniu urodzin jej znajomych, przyjaciół, z którymi na ogół spotyka się pojedynczo, a których będzie jej miło zobaczyć hurtem:). i  znienacka.
Kilka dni chyłkiem, cichcem znosiłam krzesła do mojego mieszkania (mam mieszkała vis a vis  i mogło ją zdziwić, że pod osłoną nocy tacham gabaryty:). Lista gości zamknęła się w jakiś 20  osobach. Zamówiłam torty, pojechałam na giełdę po ogromniasty bukiet róż, no i non stop wisiałam na telefonie upewniając się czy aby wszyscy się stawią. Ustaliliśmy, że zachowają cisze i właściwe konspiracyjne odstępy w przybywaniu:).  Wszyscy wcisnęli się w kącik i siedzieli jak trusie, a ja poleciałam po mamę oznajmiając, ze zgodnie z jej odwiecznym życzeniem prezentów nie będzie, ale przynajmniej niech przyjdzie na herbatę. No i przyszła... Mało nie zemdlała jak zobaczyła wszystkich. Płakała ze wzruszenia, że wszyscy się stawili. Obawiałam się o jej serce czy wytrzyma, bo szok był ogromny i nijak nie mogła ochłonąć. Było warto! Tym bardziej, że serce zniosło emocje dzielnie:).
Wszystkiego tego bym nie zorganizowała gdyby nie pomoc moich przyjaciółek, które mi dzielnie sekundowały i to tu to tam zawiozły, krzesła taszczyły i pomagały w przygotowaniach jak tylko mogły. Właściwie ten prezent był obosieczny:), bo i ja się cieszyłam jak dzieciak, że mogłam sprawić taką radość i  niespodziankę.
Oddzielny problem to nietrafione prezenty, które pewnie każdy gdzieś kamufluje w piwnicy czy na dnie szafy. Pół biedy jak to prezent, który da się niepostrzeżenie usunąć. Gorzej jeśli to jakiś bibelot lub obraz, który winien  znaleźć swoje miejsce u obdarowanego w salonie. Teoretycznie można by podać taki prezent dalej, ale co robić gdy darczyńca po roku zapyta jak nam się sprawuje ten nóż elektryczny lub zechce nas w końcu zobaczyć w nowym sweterku:)
kunegunda :)