Kłopoty z prezentami

Kłopoty z prezentami.
W świecie, w którym szynkę, pomarańcze banany jada się świątek, piątek i niedziela, nie jest łatwo kupić prezent. No chyba, że młodej parze na dorobku toster, czajnik, deskę do prasowania i garnki, ale też można trafić jak kulą w płot. Z czasem obrastamy dobrami i pytani o to co chcielibyśmy dostać na prezent  sami nie mamy pomysłu. No bo co jeszcze jeden bibelot do serwantki?:) Wczasy w SPA? Nikt nie udźwignie tego wydatku, chyba, że jakaś rodzinna zrzuta:).
Wszystko teoretycznie już mamy, a nawet z naddatkiem:), bo chomikujemy prezenty, które dostajemy, a których nie wypada oddać. Jednak sam gest dawania jest baaaardzo miły i fakt , że ktoś się stara, myśli pamięta.
Dobrym pomysłem na prezent jest rękodzieło. Trzeba tylko wziąć pod uwagę własne zdolności manualne:), bo może być wtopa. Zawsze kiedy dostawałam prezent, który wyszedł spod ręki obdarowującego byłam wzruszona, że komuś chciało się poświęcić czas i energię. Może być bzdet, wydziergany szalik, pomalowana własnoręcznie bombka (pozdrawiam Zochę obdarowywaną przeze mnie co roku kolejnymi owocami mojej pracy:) ),a nawet domowego chowu konfitury. Kiedy dostałam zestaw małych słoiczków z dżemem cytrynowym , pomarańczowym i śliwkowym byłam wzruszona nie tylko smażeniem, ale i uroczo ozdobionymi słoiczkami. Mała rzecz, a cieszy bardziej niż  kosmetyki, cieszy i sie pamięta!:).
Przy zakupie prezentów nie idzie wcale o kasę, a o  to czy się skupiamy przy wyborze, czy bierzemy pod uwagę co kto lubi, czego mu trzeba czy co go bawi, a na co go akurat nie stać. Ja np. uwielbiam wszystko co przeźroczysto-kolorowe, a najbardziej mleczne transparentne. I wcale nie  cieszy mnie tak zestaw do pichcenia (choć tak na wagę to jest pokaźny prezent)  jak różowa szklana bombka (wagi motylkowej), bo wiem, że najzwyczajniej w świecie ktoś sie przyłożył głową i sercem, a nie kasą.
Kilka razy do roku mam ten sam problem z bliskimi, którzy twierdzą, że już wszystko mają! No trudno, żeby nie mieli większości rzeczy, bo już trochę drepczą po tym świecie W związku z katuszami jakie przechodzę szukając prezentów. z czasem doszłam do wniosku, że nie tyle sztuką jest kupić/zrobić prezent, ale przede wszystkim chcieć go dostać:).
Oczywiście takie odżegnywanie się od prezentów ma też swoje pozytywne strony, bo człowiek główkuję co by tu zrobić i na ogół są to wysiłki intelektualne bardzo owocne.. Owocem takich poszukiwań w głowie jest drzewo migdałowca dla mamy. Prezent dość długoterminowy, bo ma go pod nosem i co wiosna przypomina jej o urodzinach. Zdarzyło mi się  tez kamuflować ze znajomymi na parkingu za samochodami, żeby zobaczyć zdziwioną minę innej jubilatki, gdy ta wyjdzie z pracy i zobaczy wiecheć kwiatów zatknięty za wycieraczkę. Spędziliśmy tak w kucki jakieś pół godziny pilnując, żeby nam jakiś przechodzień nie gwizdnął bukietu.
Im dłużej kogoś znamy tym bardziej skraca nam się lista możliwych prezentów. Z czasem okazuje się, że wszystko już było grane i nie wiadomo czy medal grawerować czy kwiatami tylko sypać.  I tak zastanowiłam się co by  mogło sprawić radość mamie na 75 urodziny.  Wymyśliłam, że zaproszę w dniu urodzin jej znajomych, przyjaciół, z którymi na ogół spotyka się pojedynczo, a których będzie jej miło zobaczyć hurtem:). i  znienacka.
Kilka dni chyłkiem, cichcem znosiłam krzesła do mojego mieszkania (mam mieszkała vis a vis  i mogło ją zdziwić, że pod osłoną nocy tacham gabaryty:). Lista gości zamknęła się w jakiś 20  osobach. Zamówiłam torty, pojechałam na giełdę po ogromniasty bukiet róż, no i non stop wisiałam na telefonie upewniając się czy aby wszyscy się stawią. Ustaliliśmy, że zachowają cisze i właściwe konspiracyjne odstępy w przybywaniu:).  Wszyscy wcisnęli się w kącik i siedzieli jak trusie, a ja poleciałam po mamę oznajmiając, ze zgodnie z jej odwiecznym życzeniem prezentów nie będzie, ale przynajmniej niech przyjdzie na herbatę. No i przyszła... Mało nie zemdlała jak zobaczyła wszystkich. Płakała ze wzruszenia, że wszyscy się stawili. Obawiałam się o jej serce czy wytrzyma, bo szok był ogromny i nijak nie mogła ochłonąć. Było warto! Tym bardziej, że serce zniosło emocje dzielnie:).
Wszystkiego tego bym nie zorganizowała gdyby nie pomoc moich przyjaciółek, które mi dzielnie sekundowały i to tu to tam zawiozły, krzesła taszczyły i pomagały w przygotowaniach jak tylko mogły. Właściwie ten prezent był obosieczny:), bo i ja się cieszyłam jak dzieciak, że mogłam sprawić taką radość i  niespodziankę.
Oddzielny problem to nietrafione prezenty, które pewnie każdy gdzieś kamufluje w piwnicy czy na dnie szafy. Pół biedy jak to prezent, który da się niepostrzeżenie usunąć. Gorzej jeśli to jakiś bibelot lub obraz, który winien  znaleźć swoje miejsce u obdarowanego w salonie. Teoretycznie można by podać taki prezent dalej, ale co robić gdy darczyńca po roku zapyta jak nam się sprawuje ten nóż elektryczny lub zechce nas w końcu zobaczyć w nowym sweterku:)
kunegunda :)
W świecie, w którym szynkę, pomarańcze banany jada się świątek, piątek i niedziela, nie jest łatwo kupić prezent. No chyba, że młodej parze na dorobku toster, czajnik, deskę do prasowania i garnki, ale też można trafić jak kulą w płot. Z czasem obrastamy dobrami i pytani o to co chcielibyśmy dostać na prezent  sami nie mamy pomysłu. No bo co jeszcze jeden bibelot do serwantki?:) Wczasy w SPA? Nikt nie udźwignie tego wydatku, chyba, że jakaś rodzinna zrzuta:). Wszystko teoretycznie już mamy, a nawet z naddatkiem:), bo chomikujemy prezenty, które dostajemy, a których nie wypada oddać. Jednak sam gest dawania jest baaaardzo miły i fakt , że ktoś się stara, myśli pamięta.Dobrym pomysłem na prezent jest rękodzieło. Trzeba tylko wziąć pod uwagę własne zdolności manualne:), bo może być wtopa.
Czytaj więcej...

Starcy to my?

Starcy to my?
Podobno człowiek stary czuje się tak jakby miał złe okulary, za ciężki płaszcz, za duże buty. Pożyjemy zobaczymy:).
Marek Niedźwiedzki powiedział kiedyś, że wszyscy chcą długo żyć, ale nikt nie chce być stary. Albo rybki ...   Ja tam myślę, że może nie będzie bardzo różowo, ale jednak wesołe mogłoby być życie staruszka gdyby...reszta społeczeństwa trochę odpuściła i wyłagodniała.
W obronie dzieci stanie nie jeden obywatel, ale w obronie starca w wyświechtanym płaszczu z siatką z 1967to już raczej mało kto. Zresztą taki starszy człowiek już wie jaka jego rola, że ma się rozpłynąć w szarym tłumie  i przede wszystkim nie zawadzać.
Jakoś wszyscy łykamy to, że starsi ludzie muszą się wtopić w tłum, stać niewidzialni i jak się nie jest Michaliną Wisłocką czy Jerzym Waldorfem to psa z kulawą nogą  nie zainteresuje co się ma dopowiedzenia. Domownicy mają swoje sprawy i żyją w tempie światła, a na ulicy łatwiej zagadać i uśmiechnąć się do kogoś kto tryska życiem i energią niż dopomóc zdezorientowanemu w labiryncie sklepowych regałów starcowi.
Podobno:) dawniej ludziom starszym należny był szacunek. Jakoś tego szacunku teraz nie widać gdy zniecierpliwiona kasjerka  bębni palcami po taśmie, bo ktoś starszy nie poupychał jeszcze swoich zakupów. Kolejka się niecierpliwi, bo przecież ci w wieku produkcyjnym mają masę spraw do załatwienia i nie układają zakupów z pieczołowitością blokując kolejkę.
W szpitalu też personel odnosi się do staruszków tylko jak musi:), a jak już musi to bywa, że na ty lub per babciu czy dziadku. No to musi się ten staruszek nie posiadać z radości, że nagle  z poważanego profesora chirurgii  stał się zwykłym Mieciem poszturchiwanym, ruganym, którego nikt nie bierze na serio.
Ludzie starzy nie budzą instynktów opiekuńczych. Nieporadni, czasem zdezorientowani, zagubieni, może zawstydzeni, nie bawią nas tym tak jak małe dzieci. Dzieci wywołują ciepły uśmiech i tkliwość, bo nas rozczulają swoją nieporadnością i nieudolnością. Praw dżungli pan nie zmienisz...
Starcy to my. Trywialne stwierdzenie? Tak, ale nie takie znowu nieprawdziwe:). To my tylko NA RAZIE w innych "ubrankach". Każdy z nas - no prawie:)każdy - przejdzie całą ścieżkę, wiec nie ma powodu, żebyśmy nie byli dobrzy i łaskawi:) sami dla siebie.
Starzy ludzienie tak bardzo  różnią się od  własnych, wcześniejszych wersji. Starzeją się ich ciała i ubrania, może czasem umysły, ale nie charaktery i nie to co w sercu. Może i  nie nadążają za nowinkami technicznymi, bywają czasem przygaszeni doświadczeniami, zgorzkniali czy "umęczliwi", ale to ci sami ludzie.
Rażą nas pomarszczone ciała na plaży, bezzębni staruszkowie w szpitalach, czasem przybrudzone ubrania i ich niemodny krój. Ale czy to grzech, że czasem ktoś niedowidzi, że spodnie już wyświecone na lewą stronę lub nie stać go na sweter z Haemu:):). Ciekawe jak zmieniłoby się nasze nastawienie gdybyśmy wszyscy byli niewidomi?
Mój tata umarł w wieku 79 lat i nigdy nie był dla mnie  i chyba także dla innych staruszkiem. Miał szczęście być sprawny intelektualnie i fizycznie.  Równym krokiem wbiegaliśmy po schodach i co rano robił pompki, gimnastykował się. Do końca był bystrzachą:), pełny poczucia humoru, apetytu na życie i zawsze interesował się tym co dookoła. Mimo zmarszczek i siwych włosów zachował w twarzy coś młodzieńczego, świeżego i do łba by mi nie przyszło uważać go za starca:).
Myślę, że granica starości baaardzo się przesunęła i o ile kiedyś 40- letni ludzie bywali niemal sędziwymi starcami todziś70-latkowie mogą cieszyć się pełnią życia, są aktywni, atrakcyjni i wcale im jeszcze nie pora umierać:). A propos "Pora umierać" ,polecam film, mądry, ciepły, klimatyczny, zabawny.
Moja mama w odróżnieniu o taty postanowiła już dawno temu przyoblec wdzianko staruszki. No zawzięta w tej kwestii niemożebnie:).Od lat słyszę, że nie wypada już jej odsłaniać ramion, musi zasłaniać pomarszczoną szyję i na domiar wszystkiego zamiast ćwiczyć własne ciało uzbroiła się w laskę. No ręce opadają, bo tak Bogiem, a prawdą to bez tej laski też by śmigała, ale wmówiła sobie niepewny krok.
W ramach buntu przestała farbować włosy z twarzowego blondu i epatuje mnie szpakowatością. Okrutna kobieta:):):). No  natura jednak jej spłatała figla, bo przez telefon wciąż ma dziarski głos, ba prawie młodzieńczy:),a umysł przytomny. Na dodatek wzrok sokoli, bo od operacji zaćmy widzi paproszek z 5 metrów.
Kwestia wyboru.  Jej się już nie chce brać za bary z życiem, ciągle powtarza, że ludzie się wykruszają, że "biorą już z jej półki". Tyle, że mamusia nie zalega na żadnej półce i ma w środku tyle wigoru, że niechby ktoś jej zechciał wieczko trumienki przytrzasnąć toby mu dała popalić:). Biegana spotkania, czyta jak oszalała co w rękę wpadnie, tu odsłoni jakąś tablicę , tam poleci na jakiś odczyt. Latem wycieczki do lasu, spacery w ogrodzie botanicznym, sylwester przetańczony, no to czego chcieć więcej?
Owszem, złorzeczy, że już nadajełos razbieratsa i ubiratsa, ale chyba w gruncie rzeczy się cieszy, że jednak epicentrum życia jest ciągle tam gdzie ona i nie podzieliła losów samotnych starszych ludzi snujących sie po korytarzach domów spokojnej czy jak tam zwą pogodnej starości.
Ja tam jej nie każę mamie latać w jeansach i fioletowych miniówkach, ale gdyby się z łaski swojej przebrała za60-latkę i dała się po mojemu umalować to by jej 10 lat ubyło. Ale nie... nie, ona się starzeje z tak zwaną godnością.  Widocznie obawia się, że setki nie dożyje i nie odegra jeszcze ostatniej roli w bujanym fotelu i z robótką ręczną w garści.
Raz na 10 razy sama z siebie ubierze się po ludzku i po batalii stoczonej przed lustrem da wysmarować podkładem, przytuszować siwiznę brwi  i przedłużyć rzęsy. Jej 83 letni adorator wtedy  patrzy zachwycony i komplementuje. Zresztą i tak powiada  składając pocałunki na rękach, że coraz piękniejsza. Mój domowy zakapior odburkuje wtedy, że to adorator z dnia na dzień ma coraz gorszy wzrok:). No komy nie z tej ziemi. Diabeł wcielony z tej matki:).
Jasne, że tu ją boli, tam strzyka i wszystko robi wolniej niż 30 lat temu, ale ja ją znam:) i wbrew jej woli każę jej się trzymać pazurami życia. Nie raz przyparta do muru była wstanie wyskoczyć w 15 minut z łóżka, wyrychtować się na tip-top i brylować w towarzystwie. Dlatego szturcham ją ciągle patyczkiem i zabraniam zamykać się w skorupie staruszki. Wiem, że dam radę ją jeszcze do niejednego zmobilizować. Dlatego mama pomstuje często:), że ja nie chcę dostrzec, że stara, niedołężna, że nie ma siły. Ja  macham na to ręką  i bombarduję ją  nowymi słowami zaczerpniętymi ze świata:), każę odkładać laskę i rozdziewam z co bardziej babciowatych ciuchów. Nie ma pomiłuj jak się ma 40 lat młodszą córkę:). Na chorowanie i boleści zawsze jeszcze zostanie jakiś margines, oby jak najmniejszy. Howk.
Natura jest jednakowa, ale my okrutni jesteśmy tylko dla ludzi. Młode drzewa są wiotkie, gładkie, a stare mają chropowatą, twardą korę, ale to nam nie wadzi:).  Niestety trzeba się dopiero samemu zestarzeć, żeby pojąć, że to trudne, ale bywa, że dobre i piękne doświadczenie.
Jest taka piękna i mądra piosenka, niestety nie pamiętam jej tytułu: wybaczcie im, wybaczcie im  ich skulone ramiona, ich zgaszony wzrok..." No to może jednak byśmy tak wybaczyli?
kunegunda :)
Podobno człowiek stary czuje się tak jakby miał złe okulary, za ciężki płaszcz, za duże buty. Pożyjemy zobaczymy:).
Marek Niedźwiedzki powiedział kiedyś, że wszyscy chcą długo żyć, ale nikt nie chce być stary. Albo rybki ...   Ja tam myślę, że może nie będzie bardzo różowo, ale jednak wesołe mogłoby być życie staruszka gdyby...reszta społeczeństwa trochę odpuściła i wyłagodniała. W obronie dzieci stanie nie jeden obywatel, ale w obronie starca w wyświechtanym płaszczu z siatką z 1967to już raczej mało kto. Zresztą taki starszy człowiek już wie jaka jego rola, że ma się rozpłynąć w szarym tłumie  i przede wszystkim nie zawadzać. Jakoś wszyscy łykamy to, że starsi ludzie muszą się wtopić w tłum, stać niewidzialni i jak się nie jest Michaliną Wisłocką czy Jerzym Waldorfem to psa z kulawą nogą  nie zainteresuje co się ma dopowiedzenia. Domownicy mają swoje sprawy i żyją w tempie światła, a na ulicy łatwiej zagadać i uśmiechnąć się do kogoś kto tryska życiem i energią niż dopomóc zdezorientowanemu w labiryncie sklepowych regałów starcowi.
Czytaj więcej...

Kiedyś było inaczej

Kiedyś było inaczej.
Może jestem sentymentalna, ale szkoda mi, że  pewne rzeczy odchodzą do lamusa. Nawet nie chodzi o tamborek do haftowania , studnie z żurawiem czy tarę do prania (mam w piwnicy jakby ktoś chciał),ale o zwykłe prace domowe , na które już nie ma czasu.
Rzadko kiedy chce nam się samemu coś wydziergać ,bo może umiejętności nie starczyć nawet na szalik, a poza tym na wyprzedaży znajdziemy bez trudu szalik za kilkanaście złotych i to z firmowa metką:). Sama co roku siadam do tego samego swetra i nigdy przed wiosną nie kończę. Próby  ozdobienia abażura haftem tez skończyły się marnie,  więc  tylko przekładam z kąta w kąt ,koronki, taśmy i wstążki  i wzdycham.
W kuchni też się wiele zmieniło d czasów mojego dzieciństwa. Niby wygodniej sernik z torebki zrobić czy mak na święta z puszki zamiast kręcić przez maszynkę3 razy, ale jakoś taki mi czasem łyso, że wszystko w sklepie gotowe, od placków ziemniaczanych po sałatki jarzynowe. Dawniej jak był rosół to wiadomo było, że będzie i sałatka jarzynowa z  warzyw z rosołu albo kurczak w galarecie. Jak gotowano barszcz to potem jeszcze robiono ćwikłę i jakoś jedno naturalnie wypływało z drugiego. Teraz nikt nie myśli o tym by kisiel był sokiem owocowym zaprawionym mąką ziemniaczaną, bo przecież wystarczy zalać  proszek w kubku i kisiel gotowy.
Chyba już niewiele osób ma czas i cierpliwość do robienia makaronu jak to drzewiej bywało. U mnie w domu do dziś  leży stolnica i z sentymentem wspominam czasy gdy obserwowałam jako dziecko jak się zagniata ciasto, wałkuje, kroi w paski i potem suszy je na lnianych ścierkach. Wszystko to bacznie obserwowałam przekonana, że kiedyś ja przejmę tą schedę:) po mamie i niani. Patrzyłam jak rośnie ciasto drożdżowe na parapecie i doglądałam sama jako podkuchenna , żeby nie wykipiało, robiłam kratkę z ciasta  na szarlotce i czyhałam na możliwość podkradzenia surowego ciasta.
Na pewno było to wszystko czasochłonne i wymagało wiele pracy, ale chyba wprowadzało też jakiś spokój. Jakoś nie pamiętam, żeby w domu wszystko było robione z obłędem w oczach, a przecież na pewno o wiele trudniej było prać , prasować.
Wszystko miało swoje miejsce i czas to były niemal rytuały. Bieliznę oddawało się do magla, skarpety cerowało, guziki w skupieniu przyszywało, a był czas też na robienie na drutach i szydełkowanie. Do dziś wspominam wakacje spędzone z mam, kiedy co wieczór siadała do haftowania obrusa. Naturalne było to, że na stole pojawiały się pierogi ,kopytka i wszystko to powstawało w domu. Nie zachęcam do powrotu do zasiadanych przyjęć na 50 osób, kiedy 3 dni przed przyjęciem gości zasiadano do skubania pierza, czyszczenia sreber  ,przygotowywania marynat  i legumin. Nie zachęca do powrotu, ale sobie wzdycham:).
Z dzieciństwa pamiętam, że wszystkim pracom domowym poświęcano należyta uwagę i czas. Nie było gorączkowej krzątaniny. Może dlatego, że nie było takich programów tv w których gotuje się na czas  i jeszcze w ciągu odliczania ostatnich 30sekundpowstaje deser. Lody można było kupić na patyku, a jak ktoś chciał na wynos to w termos, ba były nawet specjalne termosy do lodów.
Okazało się,że3/4 przyborów kuchennych i naczyń mojej mamy już kompletnie niema racji bytu, bo termosu nie wiem kiedy jeszcze mogłabym użyć poza wspinaczką wysokogórską. Gdziekolwiek nie pojadę na każdej stacji benzynowej czekana mnie coś ciepłego do picia , a jeszcze mogę się zatrzymać na popas w przydrożnej knajpce i nie zbankrutuję.
Do lamusa odeszły też dawne smaki.  Jakem przeciwniczka pożerania tonami mięsa tak uważam, że wędlina zrobiona gospodarskim sposobem smakowała w niepowtarzalny sposób. Nikt nie produkuje już pudrowych dropsów, a prawdziwego sękacza to też tylko ze świecą i to w suwalskim szukać.
Wymierają też powoli usługi. Krawiec połatajek, szewc, co czyni cuda i repasacja pończoch. Zresztą kto by chciał paradować w takich pończochach, albo by go wzięli za fleję albo uznano by, że to taki firmowy rzucik. Generalnie jeśli to nie samochód , pralka i lodówka to się już mało co naprawia.
Mgliście, bo mgliście pamiętam, że czasem cerowało się rzeczy i sama chętnie uczyłam się jak się to robi.  Nauczyłam się haftowania, szydełkowania i wszystkiego co się mi wydawało niezbędne w przyszłym życiu. Życie przyszło i kupuję makaron gotowy, bo mogę dobrać kolor kształt i długość. No może ze składem nieco gorzej, ale jak rozsądzę czy mieć czy robić wybieram o zgrozo mieć:).
Nie  nastawiam mleka na zsiadłe, bo ,żebym skisła to ono nie:). Co za tym idzie nie jadam twarożku własnego chowu:). Sterylizacja mleka odcięła mnie skutecznie od dalszej linii produkcyjnej, bo nie da sie już zrobić domowym sposobem twarożku  i niepotrzebna nam już ta prasa do odciskania białego sera. Ewentualnie mogę jeszcze stawiać na ogórki kiszone i dżemy w myśl zasady: wiesz co jesz, ale po jednym sezonie eksperymentów okazało się ,że od lata dolata nie zjesz wszystkiego  i zawsze zrobi się za dużo, więc tylko staram się czytać co na etykietce i wybrać co łagodniejsze zestawy konserwantów.
Malkontent ze mnie, wiem:) Zamiast siadać sama do haftowania , przetworów , suszenia ziół i grzybów to  tylko wybrzydzam, że na nic mi te foremki na babeczki a kalafiorowa  = mrożonka + kostka bulionu. Fakt, najłatwiej się narzeka i krytykuje:).
kunegunda :)
Może jestem sentymentalna, ale szkoda mi, że  pewne rzeczy odchodzą do lamusa. Nawet nie chodzi o tamborek do haftowania, studnie z żurawiem czy tarę do prania (mam w piwnicy jakby ktoś chciał),ale o zwykłe prace domowe, na które już nie ma czasu. Rzadko kiedy chce nam się samemu coś wydziergać ,bo może umiejętności nie starczyć nawet na szalik, a poza tym na wyprzedaży znajdziemy bez trudu szalik za kilkanaście złotych i to z firmowa metką:). Sama co roku siadam do tego samego swetra i nigdy przed wiosną nie kończę. Próby  ozdobienia abażura haftem tez skończyły się marnie,  więc  tylko przekładam z kąta w kąt ,koronki, taśmy i wstążki  i wzdycham. W kuchni też się wiele zmieniło d czasów mojego dzieciństwa. Niby wygodniej sernik z torebki zrobić czy mak na święta z puszki zamiast kręcić przez maszynkę3 razy, ale jakoś taki mi czasem łyso, że wszystko w sklepie gotowe, od placków ziemniaczanych po sałatki jarzynowe.
Czytaj więcej...

Nasza klasa nie taka straszna

Nasza klasa nie taka straszna.
Przeczytałam kiedyś post o naszej klasie: Jaka to  beznadziejna strona, że niby dla tych, którzy chcą się pochwalić swoimi milusińskimi, zdjęciami z wakacji i nowymi narzeczonymi i przyżenionymi:). Dowiedziałam się jeszcze, że nasza klasa to miejsce do bicia rekordów, kto ma więcej znajomych. No boziuniu,  boziuniu, że gdzieś na marginesie paru drobnych ciułaczy rozpaczliwie zaprasza do wianuszka wszystko co się rusza to zaraz, że wszyscy?  To chyba już jakieś 40lat temu ustaliliśmy, że normą jest ogół ,a nie margines.
Wyczytałam jeszcze, że to narzędzie inwigilacji. No też mi dobre sobie! Kto nie chce ten wychodzi z kółka graniastego i  tyle go widzieli. No to takich narzędzi pełno, śledzą nas  w komórkach służbowych pracodawcy, w komputerach programy i sczytują wszystko co wstukamy:),depczą po piętach łowcy danych. Strach się bać i ratuj się kto może.
Nasza klasa to nie Big Brother, no chyba, że ktoś na własne życzenie, ma galerie 300 zdjęć (siakich :)  i owakich)  i w komentarzach opisuje co robi, co będzie robił  i o czym myśli. Jeśli ktoś ma dusze i ciało ekshibicjonisty to już sam sobie winny. wszystko dla ludzi z umiarem.
Nie widzę nic złego w tym, że ludzie w ramach swojej klasy , piszą do siebie maile, pokazują swoje zdjęcia. Jest wiele opcji i nie każda wystawia nas na niechcianych gości. Można np. utworzyć profil zamknięty, otwarty, można podawać swoje dane  lub nie. A czy to mniej lub trwałe znajomości to już zależy od nas samych. Komuś się dziecko urodziło, ktoś szuka koleżanki  z podstawówki  i będzie trzy dni opowiadał co mu się w ostatniej pięciolatce przydarzyło, a potem na kilka miesięcy  zamilknie . No tak się zdarza... ludzkie. Ile razy obiecujemy przypadkowo spotkanej koleżance z ławy szkolnej, że się spotkamy i już teraz będziemy odwiedzać, dzwonić, a potem ...guzik. No tak jest i po prostu albo się to wie albo nie.
Po to  to wymyślono, żeby stworzyć wirtualną społeczność, nie pierwszą i nieostatnią . Każdy może korzystać w takim zakresie w jakim jak chce. Może pokazywać zdjęcia z budowy domu, może się obfotografować z dzieckiem lub   przy nowym kominku i nikomu nic do tego. Może najwyżej pies z kulawą nogą tam nie zajrzeć.  Nie chce, niech nie patrzy.
U nasz...:) to każdy tylko grymasi  i jak może to łatkę przypnie. A niełaska pomyśleć, że może komuś raźniej, bo odnowił dawne kontakty? No taka technika teraz zaawansowana, że już nie trzeba się skrzykiwać na emeryturze pocztą pantoflową . Można spokojnie cały czas monitorować co z kogo wyrosło. A kogo to uraża, jest po niżej godności, czy poniżej jego poziomu intelektualnego to przecież nikt  mu na siłę zabawek nie taszczy do tej piaskownicy...
Smutne jest to, że tak łatwo krytykujemy, żeby było dowcipnie, że tak łatwo wieszamy psy na wszystkim, co ktoś zrobi, nie zastanawiając się, że może jednak większość  rzeczy ma sens? Co komu wadzi, że teraz dzięki naszej klasie jakaś  kobieta po 60  poklika sobie z koleżankami, obejrzy ich wnuki i nie będzie czuła się samotna? Znajdzie  ludzi, którzy wyrośli na tym samym i z tego samego. Wszyscy chętnie (od pewnego wieku( wspominamy i warto czasem zobaczyć dokąd się ludzie porozsypywali i co z nich wyrosło. A może czasem i jakaś młodzieńcza miłość odmieni komuś los i wyciągnie dwoje ludzi z samotności:)?  A to, że ktoś żonaty czy odnalazł dawną miłość i mu w głowie zawirowało i narobił bigosu w domu to  już nie wina strony www, a czynnik ludzki:). I te plotki kto z kim po spotkaniu klasowym i ile rozwodów przez to to chyba też nie wina naszej-klasy:).
Myślę, że każdy kto ze zrozumieniem słucha piosenki Kaczmarskiego "Co się stało z naszą klasą" nie będzie skory do krytykowania tego portalu. Nic nie jest doskonałe, ale jeśli służył ludziom... Ja tam się cieszę, że jest nasza klasa. Nie drażni mnie, że ktoś tam wlepia  fikcyjne profile, że pisze małymi i dużymi literami, bo nie do mnie pisze:).
kunegunda :)
Przeczytałam kiedyś post o naszej klasie: Jaka to  beznadziejna strona, że niby dla tych, którzy chcą się pochwalić swoimi milusińskimi, zdjęciami z wakacji i nowymi narzeczonymi i przyżenionymi:). Dowiedziałam się jeszcze, że nasza klasa to miejsce do bicia rekordów, kto ma więcej znajomych. No boziuniu,  boziuniu, że gdzieś na marginesie paru drobnych ciułaczy rozpaczliwie zaprasza do wianuszka wszystko co się rusza to zaraz, że wszyscy?  To chyba już jakieś 40lat temu ustaliliśmy, że normą jest ogół ,a nie margines. Wyczytałam jeszcze, że to narzędzie inwigilacji. No też mi dobre sobie! Kto nie chce ten wychodzi z kółka graniastego i  tyle go widzieli. No to takich narzędzi pełno, śledzą nas  w komórkach służbowych pracodawcy, w komputerach programy i sczytują wszystko co wstukamy:),depczą po piętach łowcy danych. Strach się bać i ratuj się kto może.
Czytaj więcej...

Seks surowo wzbroniony po 60 :)?

Seks surowo wzbroniony po 60: )?
Seks to integralna cześć naszego życia. W wieku  30 lat wstyd się przyznać publicznie do impotencji. Na emeryturze obciachem zdaje się być przyznanie się do potencji.
Seks kojarzy się ludziom niemal wyłącznie z młodością. Czy to znaczy, że ludzie po 60 mają z urzędu cierpieć na impotencję i brak chuci? Czy w późniejszym wieku mają być zakazane uniesienia i miłosne igraszki? Kompletny nonsens. Wbrew temu, co zwykło się uważać, seks można uprawiać do późnego wieku. Być może z czasem zapotrzebowanie na seks nieco maleje, ale sam apetyt, jeśli się pojawia, jest taki sam, a co ważne wyrabiają się coraz nowe kubki smakowe:). Nie ma parcia na zaliczanie i mało kto jada w pośpiechu , na mieście:).  Zdobyte doświadczenie i przemyślenia pozwalają czasem czerpać większą radość z miłości niż za młodu. Antykoncepcja ustępuje miejsca samej koncepcji:).
Seks jest w mózgu, a nie w metryce. Dlatego złości mnie jeśli ludzie obruszą się na samą myśl, że ktoś powyżej 60-tki śmiałby myśleć o seksie. Dlaczego nie? Cz życie erotyczne jest zarezerwowane tylko dla ludzi w wieku produkcyjnym:)? Nie oburzamy się, że dwudziestolatek szuka okazji do rozładowania się i myśli podobno tylko o jednym:), a ludzie starsi mają sobie wszystko zawiązać na supełek tylko dlatego, że ich ubranko nie trąbi na lewo i prawo, że jest młode. Młode nie zawsze znaczy apetyczne i ładne. I odwrotnie, starsze nie budzi zawsze odrazy.
Dlaczego zakłada się, że każdy straszy facet leci na młode kobiety i mając u boku swoją żonę wzdycha z utęsknieniem do choćby jeszcze jednej nocy z 30-latką? Ludzie uważają, że jak się kocha ze swoją rówieśnicą to już z braku laku. E, chyba się ludzie zagalopowali. Jakoś nie każdy facet po 50-tce leci na sporo młodsze kobiety. I to wcale nie z musu czy przez rozum. Chyba nie z samym ciałem się idzie do łóżka - no chyba, że na chybcika:).
Dla kogoś po 60, sporo młodszy, nieopierzony jeszcze w jego pojęciu partner, z którym nie da się po swojemu pogadać, pożartować, który ma inne spojrzenie na świat, na życie i inne doświadczenia wcale nie musi być szczytem marzeń. Najsilniejszym bodźcem mogą być nie pornosy z 19-latkami, a osoba, z którą się jest od lat, z którą się człowiek związał na lewa stronę, która działa wciąż na zmysły tym seksapilem, który ich ku sobie popchnął.
Wielu ludzi po 60-tce wcale nie traci nic z , wdzięku, uroku, jaki roztaczali za młodu. Dla swoich rówieśników nadal są atrakcyjni i seksowni. W człowieku pociąga nie tylko uroda, ale i charakter, umysł, wyobraźnia..Jeśli para ma za sobą wiele lat życia i pożycia:) i jeśli towarzyszyła im burza hormonów po 50-tce to z powodu kolejnych zmarszczek czy siwych włosów wcale nie muszą ucinać seksu nożem:). Chyba, że któreś się ponad miarę zapuści, roztyje, zrzędzi rano, wieczór i w południe, a na dodatek obwieszcza, że seks to już ma w nosie. Wtedy człowiek zaczyna łypać na boki:). Dotyczy to tak 30-latków jaki 60-latków. Ile stosunkowo młodych par odwraca się od siebie wieczorem, ile jest zbyt zagonionych, zmęczonych wykrzesać jeszcze coś z siebie w alkowie...Jeśli jednak  związek jest stale podsycany miłością, seksem, jeśli staramy się zachować swoją atrakcyjność, zatrzymać zainteresowanie partnera, sycić jego zmysły i odgadywać potrzeby to nic nie stoi na przeszkodzie by czerpać z seksu garściami, nadal lądować nim baterie:)i nie patrzeć w kalendarz.
Najstarsi klienci sex-shopów są po 80-tce. Pewnie byłoby ich więcej gdyby nie społeczeństwo, które krzywo patrzy na takich, którzy jeszcze po przejściu na emeryturę myślą o motylach w brzuchu. Mój kolega montował kiedyś program o domu późnej starości. Z wielogodzinnego materiału, jaki przejrzał wynikało, ż e pensjonariusze śmiało mówią o seksie, uprawiają go i czerpią z niego radość. Dalej kwitnie flirt, sztuka uwodzenia, a seks taki sam:). Mojej znajomej zdarzyło się najść:) własną babcię w sytuacji dwuznacznej i była speszona jak nastolatka (babcia:), nie znajoma), zalotnie poprawiając zwichrzony włos:). Straszne? Wcale nie:)! Ludzkie, normalne, dobre, a jeśli to stałe związki poparte uczuciami to po prostu budujące i przesympatyczne:)!!!
Ludzie z powodu wieku nie wycofują się z życia. Jedyną ich aktywnością nie jest siedzenie przy kompie  czy telewizorze i patrzenie na świat przez szybkę.
kunegunda:)
Seks to integralna cześć naszego życia. W wieku  30 lat wstyd się przyznać publicznie do impotencji. Na emeryturze obciachem zdaje się być przyznanie się do potencji. Seks kojarzy się ludziom niemal wyłącznie z młodością. Czy to znaczy, że ludzie po 60 mają z urzędu cierpieć na impotencję i brak chuci? Czy w późniejszym wieku mają być zakazane uniesienia i miłosne igraszki? Kompletny nonsens. Wbrew temu, co zwykło się uważać, seks można uprawiać do późnego wieku. Być może z czasem zapotrzebowanie na seks nieco maleje, ale sam apetyt, jeśli się pojawia, jest taki sam, a co ważne wyrabiają się coraz nowe kubki smakowe:). Nie ma parcia na zaliczanie i mało kto jada w pośpiechu , na mieście:).  Zdobyte doświadczenie i przemyślenia pozwalają czasem czerpać większą radość z miłości niż za młodu. Antykoncepcja ustępuje miejsca samej koncepcji:).
Czytaj więcej...

Chory mężczyzna w domu

Chory mężczyzna w domu
Chory mężczyzna w domu może być utrapieniem. Mężczyźni zdają się z upodobaniem wchodzić w rolę domowego pacjenta i z powodu przeziębienia stawiają często cały dom na równe nogi. Tu go boli, tam cierpi, gorączka rozkłada i trzeba natychmiast lecieć na ratunek. Odsiecz podąża ze wszystkim co w domowej apteczce, ale i to może nie wystarczyć. Przejęty boleściami  wydaje komunikaty o własnym stanie zdrowia tak by nikomu z domowników nie umknęło nic z przebiegu choroby. Ciekawe, że kobieta dopiero o dwa stopnie wyżej kładzie się do łóżka i gotowa jeszcze z katarem do pasa i suchotami stawać do garnków  i ochajtnie chałupę, żeby na tym jej chorobowym nie zarosło wszystko brudem. Może na czas tego L-4 kobiety powinny jednak oddawać ster mężczyznom tak by mogli niańczyć, chuchać  i dmuchać, serwować do łóżka i donosić medykamenta wszelakie. Pozwólmy sobie na L-4 także w domu, to nie zwalnia li tylko od obowiązków służbowych:). Jeśli ma leżeć to leżeć martwym bykiem i już.
Moja znajoma twierdzi, że grypa jej męża paraliżuje cały dom. Zmienia kompresy, leci z maściami, naciera, gotuje rosołki, a facet grymasi i zamawia ciągle nowe kuracje. Nikt z domowników nie zauważa jej zapalenia płuc, bo przecież jak w końcu jest w domu, to przy okazji ogarnie dziatwę  i domostwo:).
A tak na marginesie to nie do pozazdroszczenia chorowanie w pojedynkę. Pojawiają się przyziemne problemy, kto po chleb w trzecim dniu gorączki skoczy, kto wyprowadzi psa, ugotuje pożywną strawę  i takie tam. Bida, nie ma co. Kto nie przechorował się pojedynczo ten nie wie, czym to pachnie. Trochę wieje grozą, jak pomyśleć o dalszej perspektywie:). Oczywiście z odsieczą mogą biec sąsiedzi, znajomi, ale ...
Mężczyźni chorując zdają się absorbować więcej uwagi otoczenia niż kobiety, a przynajmniej taki mamy stereotyp:). Kobiety chętnie narzekają na zalegającego w domu chłopa i podśmiewają się, że złożony katarem obchodzi się sam ze sobą jak z ciężko chorym i że całe męstwo pryska. Czy to prawda? Chyba jak zwykle przypinamy  facetom łatkę:).
Na szczęście mój mąż nie należy do tych, co od kataru słaniają się na nogach i przy 37 są obłożnie chorzy. Tu się wyrodził z rodu męskiego:)? A że w chorobie lubimy być rozpieszczani, lubimy jak nam się pod nos podetknie i o zdrowie zapyta? Ludzka rzecz, w końcu jak człowiek słabuje to mu potrzeba wsparcia, ciepłego słowa i troski czy aby wszystko co niezbędne (góry chusteczek termometry, wywary i napary) ma pod ręką.
A tak na serio to w "zdrowym" domu:) choroba budzi naturalne odruchy.  Nikt nie musi się dopominać wtedy o lepsze traktowanie, odrobinę uwagi czy pomoc:).  Zwyczajnie chce się pomóc, zaopiekować, posiedzieć u wezgłowia:) i pozwolić pokaprysić;))
kunegunda:)
Chory mężczyzna w domu może być utrapieniem. Mężczyźni zdają się z upodobaniem wchodzić w rolę domowego pacjenta i z powodu przeziębienia stawiają często cały dom na równe nogi. Tu go boli, tam cierpi, gorączka rozkłada i trzeba natychmiast lecieć na ratunek. Odsiecz podąża ze wszystkim co w domowej apteczce, ale i to może nie wystarczyć. Przejęty boleściami  wydaje komunikaty o własnym stanie zdrowia tak by nikomu z domowników nie umknęło nic z przebiegu choroby. Ciekawe, że kobieta dopiero o dwa stopnie wyżej kładzie się do łóżka i gotowa jeszcze z katarem do pasa i suchotami stawać do garnków  i ochajtnie chałupę, żeby na tym jej chorobowym nie zarosło wszystko brudem. Może na czas tego L-4 kobiety powinny jednak oddawać ster mężczyznom tak by mogli niańczyć, chuchać  i dmuchać, serwować do łóżka i donosić medykamenta wszelakie. Pozwólmy sobie na L-4 także w domu, to nie zwalnia li tylko od obowiązków służbowych:). Jeśli ma leżeć to leżeć martwym bykiem i już.
Czytaj więcej...

Jak się zwracać do teściowej?

Jak się zwracać do teściowej?
Mała rzecz a może doskwierać:). Jak  się zwracać do teściowej? Mamo?  Jak głosi dowcip, "matka, jest tylko jedna!" :), ale przecież nie można latami zwracać się bezosobowo, do kogoś z kim się obcuje i kto jest nasza rodziną.
Z tradycji wynika, że należy tytułować przyżenioną:) matkę  mamą. Choć wiele osób się buntuje, że nie odbierze prymu własnej matce i że to przyszywana matka to nie ma wiele wyjśc z tej sytuacji.  Mamy tyle przyszywanych cioć i babć, że  jeszcze jedna przyszywana matka nie powinna robić różnicy. Tym bardziej, że zawsze możemy zwracać się w trzeciej osobie. Jeśli ktoś chce sobie rozgraniczyć na własną i przybraną mamę to może  używać tej nieco już przestarzałej formy.  Jako, że  pokolenie, które do własnych rodziców zwracało się w trzeciej o sobie jest na wymarciu, nie ma mowy o pomieszaniu mam:).
O ile w życiu towarzyskim zwracanie się na pan/pani jest wyrazem szacunku,  o tyle w  relacji rodzinnej buduje niepotrzebny dystans i manifestuje odrębność.  To tak jakby  przypominać ciągle: A pani to nie jest z naszej drużyny :P!. No jest, całą gęba jest w tej drużynie, dziecko zmieniło barwy:) to i matka też.
W biurze można mówić śmiało pani Jolu i jest miło, ale do matki męża czy żony to chyba zgrzyt. Wnuki będą wołać babciu, a ja do teściowej będę mówić pani? Idiotyczna konfiguracja.  Wyobraźmy sobie dzień powszedni:): Proszę pani, niech pani da Zbysiowi mleka o 12.00:).?
Jeszcze lepszy drapak wychodzi jak mówić po imieniu. Ja wiem, że są rodziny w których jest moda na tykanie, no może wtedy luźniej w domu, wódki się idzie napić razem z takim tykanym teściem,a i teściowa odmłodnieje w oczach jak zyska kumpla w wieku córki:). Moim zdaniem  mówienie na ty jest kłopotliwe dla obu stron. Matka to matka, czy moja czy mężowa to jednak matka, a nie żadna koleżanka i nie kumpela.
Oczywiście nic nie stoi - poza samymi synowymi i teściowymi :) - na przeszkodzie by miały przyjazne stosunki. Mogą razem spędzać wakacje, szwendać się po mieście, ale czy muszą być na ty? Jeśli obu stronom z tym dobrze to pewnie nie ma nic  w tym złego. Być może jednak teściowa bardziej odnajdzie się w swojej roli jako mama niż koleżanka czy znajoma.
Dzieci, które mówią na ty do swoich rodziców są w jakiś sposób osierocone, bo odbiera im się przywilej posiadania tej jedynej na świecie osoby, która ma być mentorem, przewodnikiem, drogowskazem, która umie pomóc, uratuje z opresji itd. Jasne, nomenklaturą nie zbuduje się autorytetu  i nie stanie się nikt wyrocznią, ale to chyba taki komfort psychiczny dla obu stron i przypomnienie ról jakie grają:). Reszta zależy już oczywiście od uczynków i relacji.
Wracając do teściów:). Dla niektórych małżeństw to zagwozdka jak zwracać się do teściów. Niezręczna sytuacja zwłaszcza jeśli pomysły obu pokoleń na nazewnictwo nie są zbieżne:). Każda rodzina musi sobie wypracować własny sposób na to połączenie rodzin. Wyjściem awaryjnym jest zwracanie się bezosobowo, ale to dość karkołomne zadanie i nie da się przekazać wszystkich komunikatów w ten sposób. Każdorazowo jest to gimnastyka umysłu i wychodzą czasem zabawne lingwistycznie twory jeśli z uporem chcemy  ominąć  i mamę i panią:)
kunegunda :)
Mała rzecz a może doskwierać:). Jak  się zwracać do teściowej? Mamo?  Jak głosi dowcip, "matka, jest tylko jedna!" :), ale przecież nie można latami zwracać się bezosobowo, do kogoś z kim się obcuje i kto jest nasza rodziną. Z tradycji wynika, że należy tytułować przyżenioną:) matkę  mamą. Choć wiele osób się buntuje, że nie odbierze prymu własnej matce i że to przyszywana matka to nie ma wiele wyjśc z tej sytuacji.  Mamy tyle przyszywanych cioć i babć, że  jeszcze jedna przyszywana matka nie powinna robić różnicy. Tym bardziej, że zawsze możemy zwracać się w trzeciej osobie. Jeśli ktoś chce sobie rozgraniczyć na własną i przybraną mamę to może  używać tej nieco już przestarzałej formy.  Jako, że  pokolenie, które do własnych rodziców zwracało się w trzeciej o sobie jest na wymarciu, nie ma mowy o pomieszaniu mam:).
Czytaj więcej...

Ten nieszczęsny pesel!

Ten nieszczęsny pesel!
Strój  można sobie zafundować, z twarzą to już drożej:).Mimo kosztów wszyscy chcą wyglądać młodo, a najlepiej coraz młodziej. Dlaczego wszyscy uparli się, że trzeba wyglądać młodo? Może wystarczy po prostu wyglądać dobrze? Może wystarczy być zadbanym, szykownym, eleganckim, efektownym, schludnym i apetycznym:)? Czy musimy zamartwiać się z powodu upływającego czasu? I czy miernikiem naszej atrakcyjności ma być wysokość biustu, gładkość twarzy, obwody i długości, a przede wszystkim ten PESEL? Życie to nie wybieg.
Ludzie lubią wiedzieć ile kto ma lat. Interesują się liczbami? Nie lubią móc ocenić jak się maja te cyferki do tego, co mają przed oczami, jaki jest stosunek PESEL-a do załączonej  fotografii. Lubią to wiedzieć, żeby ocenić, że się  ktoś jeszcze trzyma lub że wygląda dużo starzej.
Chyba nikomu nie podoba się ktoś tylko dlatego, że jest młody. Sama młodość nie stanowi żadnej wartości, tym bardziej, że nie daje się jej zatrzymać. Jeśli już skupiać się na tych kombinezonkach, w które jesteśmy przyobleczeni to chyba wartość ma raczej to jak to wszystko w co nas wyposażyła natura ze sobą współgra i czy miłe dla oka.
Kiedy patrzę na młode twarze, rzadko która z nich wydaje się być rzeczywiście interesująca. Urzekają mnie twarze ciekawe, niesztampowe, takie, które zapamiętuję zauważam w tłumie i nie tylko ze względu na regularność rysów czy nieskazitelną cerę, ale na ten błysk w oku, wewnętrzny uśmiech, no po prostu miłe pysio:).
Złości mnie jak słyszę  młode dziewczyny mówiące, że ten Redford to stary dziad, a jakiś tam bubek z serialu ( którego na ulicy bym nie zauważyła i za cholerę nie mogę zapamiętać) to ósmy cud świata.  Może ja juz stara jestem, ale wolę Szapołowską (abstrahując od tego czy ją lubię:) ) niż tabun współczesnych celebrytek. Nikt przecież nie każe iść do łóżka z tym Redfordem, ale czemu młodzi ludzie nie dostrzegają urody, jeśli przekracza ona 40 lat?
Wiele młodych dziewczyn, aktorek wygląda młodo, mają ładne buzie, którym nic nie brakuje, bo są ładne swoją młodością, ale jakoś trudno zapamiętać te twarze. Jeśli weźmiemy okładkę Tele-tygodnia, to co tydzień mamy tam nową pannę, ale ja ich kompletnie nie odróżniam. Włos taki sam,  kolor tylko rożny, jakaś sukieneczka, dekolt, wypięte biodro. Dla wydawcy ma znaczenie tylko to, że młoda i nowa twarz. Nie mam sklerozy, ale dla mnie mogliby co 3 tygodnie dawać ta samą panią na okładkę , bo ja ich nie zapamiętuję
Śmiem twierdzić, że dopiero z czasem ludzkie twarze nabierają charakteru, rysów, widać  w nich człowieka:), jego charakter,  mimikę. Nawet jeśli to okupione zmarszczkami to chyba jednak to korzystna wymiana.
Oczywiście zdarzają się piękne dziewczyny, o cudownych rysach, takich, że dech zapiera. ale i wtedy patrzę i myślę, jaka to będzie piękna kobieta za 10 lat:). Dostrzegam w nich tą urodę, którą wydobędzie dojrzałość. Na pewno niejednemu zdarzyło się spojrzeć  z aprobatą i podziwem na  kobietę w wieku podoktoranckim tym bardziej, że nie sztuka być ładnym w wieku 20 lat, a wzbudzać zainteresowanie 20 i 30 lat później.
Czy ten PESEL musi być naprawdę taki ważny? Mama mojego męża ma to "nieszczęście", że wygląda na 50, a ma 67:). większość adoratorów -a ścielą się trupem, bo oprócz młodego wyglądu ma jeszcze zgrabną figurę i ładną buzię - czmycha kiedy  się dowiaduje ile teściowa ma lat. Pada trupem pod wrażeniem urody i czmycha, bo mu te cyferki przeszkadzają.  Mądre?:)
A co to ma do rzeczy jaki ten PESEL, jeśli człowiek ma sprawność 40-latka? Ważna jest ogólna sprawność. Mam znajomych, którzy są w moim wieku, a tak się roztyli, że    z trudem wiążą buty, a o sprincie do autobusu mogą tylko pomarzyć. Nadciśnienie, nadwaga choć PESEL w miarę świeży.
Dlatego upieram się, że ważnym jest przede wszystkim, żeby mieć to tajemnicze coś w twarzy:), żeby jedynym posagiem na zewnątrz nie był brak zmarszczek a pogodna twarz, ciepłe spojrzenie, uśmiech, a nie wygląd 19-latka.
kunegunda:)
Strój  można sobie zafundować, z twarzą to już drożej:). Mimo kosztów wszyscy chcą wyglądać młodo, a najlepiej coraz młodziej. Dlaczego wszyscy uparli się, że trzeba wyglądać młodo? Może wystarczy po prostu wyglądać dobrze? Może wystarczy być zadbanym, szykownym, eleganckim, efektownym, schludnym i apetycznym:)? Czy musimy zamartwiać się z powodu upływającego czasu? I czy miernikiem naszej atrakcyjności ma być wysokość biustu, gładkość twarzy, obwody i długości, a przede wszystkim ten PESEL? Życie to nie wybieg.
Ludzie lubią wiedzieć ile kto ma lat. Interesują się liczbami? Nie lubią móc ocenić jak się maja te cyferki do tego, co mają przed oczami, jaki jest stosunek PESEL-a do załączonej fotografii. Lubią to wiedzieć, żeby ocenić, że się  ktoś jeszcze trzyma lub że wygląda dużo starzej. Chyba nikomu nie podoba się ktoś tylko dlatego, że jest młody.
Czytaj więcej...

Kod obrazkowy

Kod obrazkowy
Ja już wiem skąd to zastraszające tempo  ilości zawałów:)! Z tego że się człowiek na drobiazgi zżyma:)!. Krótko mówiąc  tej numerkologii.
Jako szczęśliwy posiadacz telefonu komórkowego, mogę zbierać za własną kasę z opłaconych rachunków punkty. A to se zbieram tym bardziej, że to idzie z automatu. Jak dają to brać, jak biją to uciekać.  Jak się nazbiera, to próbuję - raz na pół roku- odebrać punkty w postaci bezcennych:) nagród: kolejny plecaczek reklamowy, długopis lub gadżet nie wiadomo do czego, ale  za to na pewno oznajmujący wszem i wobec przynależność do plusa:) .
Jak już coś wylukam i chcę odebrać, to się okazuję, że  się trzeba napracować, bo "automat " działa tylko w naliczaniu punktów, a już ich przetworzenie na rzeczywistość nie może być prostą czynnością. Dzwonie  więc do plusa, żeby z nim w/w sprawie pogadać. Jak zwykle słyszę:  jeśli to i owamto, naciśnij 1 , jeśli teraz owamto i tamto naciśnij gwiazdkę... naciskam potulnie, bo co mi pozostało:), w końcu nagrody czekają:)
Jak już się  witam  z gąską, to się okazuje , że  z plusem osobiście nie pogadam jak nie podam kodu! Mojego kodu, który mam gdzieś na dnie szuflady, w domu, w papierach. Zonk, siekiera, błyskawica, młot! No jak mogłam zapomnieć, że raz na pół roku potrzebuję tego kodu, który mnie lepiej chroni niż w banku, żeby nikt inny nie odebrał tego reklamowego kubka! A ja idotka chciałam załatwić sprawę z autobusu, w drodze do domu, bo przecież mam telefon bezprzewodowy i przenośny po świecie:).
Nawet jakbym  miała ten zaczarowany numerek w komórce to bym musiała chyba sobie spisać wcześniej na karteluszce, bo trudno sprawdzać kod i gadać z plusem. Nie ma rady, trzeba będzie następnym razem wytatuować na dłoni, żeby był pod ręką w tych skomplikowanych chwilach.
Załóżmy, że jednak wygrzebię kod ... I tak na końcu pani zapyta jeszcze o specjalny pin. Na szczęście ten pamiętam. Wszędzie piny, kody, mam kod do xero, do poczty, do bankomatu, do furtki, do rozmowy z operatorem aster, bez numerka to teraz nie pogadasz nawet u lekarza czy na poczcie.
W trąbę mnie chyba robią i patrzą ile zniosę:). W  necie też  ciągle mam przepisywać kody z obrazka. Idiotyczne kody,  pisane chyba przez przedszkolaka lub szyfrowane przez specjalistów z NASA.. Patrzę na nie i tak i siak i w 90% nie mogę się dopatrzeć jakie są te literki.  Przede wszystkim to są nieczytelne:).
Często mimo okularów i ukończonej szkoły nie dają się odcyfrować. Chyba myślą, że małpy teraz takie uczone, że mogłyby się dorwać do mojego komputera i wklikać kod, gdyby był po ludzku:) napisany: Rozumowanie logiczne,  muszą być udziwnione, pogibane, po skosie lub  w poprzek ,  żeby tylko uczony człowiek wiedział na 100 per cent czy to jeszcze q czy już a i żeby mógł rozważyć czy to jeszcze nasze 4 czy już francuskie r:). No komy nie z tej ziemi, ale mi się czasem ciśnienie podnosi. A w ogóle po co mam wpisywać ten kod, jak i tak w podpisie mogę wpisać co mi się żywnie podoba. Najwyraźniej jest to swoisty cenzus naukowy:), żeby byle tłumok nie udzielał się w sieci. Jeszcze trochę i będzie kod obrazkowy. Kto nie przemaluje identiko nie zostanie dopuszczony. A ja z rysunku komputerowego średnio:)...
kunegunda :)
Ja już wiem skąd to zastraszające tempo  ilości zawałów:)! Z tego że się człowiek na drobiazgi zżyma:)!. Krótko mówiąc  tej numerkologii. Jako szczęśliwy posiadacz telefonu komórkowego, mogę zbierać za własną kasę z opłaconych rachunków punkty. A to se zbieram tym bardziej, że to idzie z automatu. Jak dają to brać, jak biją to uciekać.  Jak się nazbiera, to próbuję - raz na pół roku- odebrać punkty w postaci bezcennych:) nagród: kolejny plecaczek reklamowy, długopis lub gadżet nie wiadomo do czego, ale  za to na pewno oznajmujący wszem i wobec przynależność do plusa:) .
Czytaj więcej...

Jesienny na dwa świerszcze

Jesienny na dwa świerszcze.
Coraz wcześniej robi się ciemno. Normalka, rzecz cykliczna i cyklicznie wracają ludziom chandry. Jak człowiek żyje w stadzie to czasem nawet nie zauważy, że tak jakoś na zewnątrz smutnawo i mu nastrój nie siada.  Co innego życie w pojedynkę, nawet jak osłodzone rodzeństwem czy rodzicami w sąsiednim pokoju.
Gdy człowiek sam się telepie przez życie staje się bardziej podatny na jesienne nastroje. Powrót do domu uzmysławia często, że znowu trzeba samemu sobie organizować czas. W światłach aut widać  mżawkę, mokre ulice, każdy szybko przemyka do domu.  Na pewno taka  pluchowata pogoda, szaruga i coraz krótsze dni nie nastrajają samotnych optymistycznie. Szaro zimno, buro, ponuro i do domu daleko:), a w domu znowu ma się czas dla siebie. Niby luksus, którego wielu mogłoby zazdrościć, ale tak na stałe to możne doskwierać. Dla samotnych koniec roku to przygnębiający okres, tym bardziej, że zaraz wszyscy będą się rychtować do świąt , planować wyjazdy, sylwestra.
Jeszcze latem single mogą cieszyć się wieczorami w kawiarnianych ogródkach, wszystko tętni życiem i bawi oczy kolorami.  Zawsze jakiś urlop w perspektywie no co by nie mówić doświetlenie organizmu tez podreperuje nastrój. Jesienią trudno czasem nie uzmysłowić sobie samotności.  Większość  znajomych po pracy szybko rozpierzcha się do domów, do rodzin i człek zostaje na te wieczorne  herbatki sam, ewentualnie z komputerem i paroma milionami na czacie:).
Jak się jest bez pary to czasem  ciężko przezimować, więc kto ma ręce i nogi próbuje skołować kogoś na zimę:), żeby  po nocach nie sączyć  czarnych myśli w poduszkę. Wcale nie jest tak, że dopiero od pewnego wieku ludzie cierpią z powodu samotności. wielu 20-latków tez zali się na brak połówki i szuka rozpaczliwie, bo obawiają się, że przyjdzie im spędzać życie samotnie. Na szczęście jest internet i choć ma wiele pułapek i można się nieźle naciąć to zwiększa szanse na wygrzebanie kogoś z tłumu. Wieczory dłuższe to i więcej czasu na siedzenie przy kompie. Siedzą ludziska na czatach:), żeby wyczaić kogoś, choćby do rozmowy, tak na stałe, żeby było z kim poklikać po pracy, żeby zyskać poczucie przynależności. Nawet jeśli to tylko znajomość na przetrwanie zimy to zawsze coś, bo dostanie się jakieś smsy, maile, coś się kręci w życiu.
Zawsze jest nadzieja, że jeśli tej jesieni włożymy czas i energię w poszukiwania, to następna będzie bardziej kolorowa:) .Jesień to dla zakochanych nadzieja na wyhamowanie i spokojne wieczory przy herbacie pod kocem, na zwierzenia,  na intymność taką tylko dla dwojga taką, która nigdzie spod kołdry się nie wydostanie.  Jeśli więc jest Ci źle, bo samotno i czasem przemknie przez serce niepokój co dalej i z kim dalej, to pamiętaj, że każdy ma swój target:), niezależnie od urody, wieku, majątku, wykształcenia, a nawet charakteru:), więc jest szansa na odmianę losu. Trzeba dać tylko Panu Bogu szansę i kupić ten los:).
kunegunda :)
Coraz wcześniej robi się ciemno. Normalka, rzecz cykliczna i cyklicznie wracają ludziom chandry. Jak człowiek żyje w stadzie to czasem nawet nie zauważy, że tak jakoś na zewnątrz smutnawo i mu nastrój nie siada.  Co innego życie w pojedynkę, nawet jak osłodzone rodzeństwem czy rodzicami w sąsiednim pokoju. Gdy człowiek sam się telepie przez życie staje się bardziej podatny na jesienne nastroje. Powrót do domu uzmysławia często, że znowu trzeba samemu sobie organizować czas. W światłach aut widać  mżawkę, mokre ulice, każdy szybko przemyka do domu.  Na pewno taka  pluchowata pogoda, szaruga i coraz krótsze dni nie nastrajają samotnych optymistycznie. Szaro zimno, buro, ponuro i do domu daleko:), a w domu znowu ma się czas dla siebie. Niby luksus, którego wielu mogłoby zazdrościć, ale tak na stałe to możne doskwierać. Dla samotnych koniec roku to przygnębiający okres, tym bardziej, że zaraz wszyscy będą się rychtować do świąt , planować wyjazdy, sylwestra.
Czytaj więcej...